Debiut na TUT

Zdjęcia autora na linii startu. W tle inni biegacze.

Do startu w biegu TUT – Trójmiejski Ultra Track przymierzałem się od pierwszej edycji. Niestety, każdego roku kończyło się na planach. Tym razem postawiłem wszystko na jedną kartę i zapisałem się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Co prawda w pierwszej wersji miałem wystartować na dystansie 42 km, jednak patrząc realnie na postępy w treningach zdecydowałem się na zmianę trasy na TUT21. To o 50% krótszy dystans, jednak wiedziałem, że i tak nie będzie łatwo.

Start trasy TUT21 został ulokowany dosłownie kilkaset metrów od mojego bloku. Dzięki temu mogłem spokojnie przygotować się do biegu i pominąć wszelkie logistyczne rozterki związane z dotarciem na linię mety.

Wystartowaliśmy o godzinie 11:00. Ustawiłem się asekuracyjnie w drugiej połowie stawki, co okazało się strategicznym błędem. Bieg rozpoczął się ostrym podbiegiem, więc już po 20 metrach zrobił się korek. Gęsto było jeszcze przez kolejne 1500 m. Dlatego pokonanie pierwszych dwóch kilometrów zajęło mi ponad 14 minut. Na szczęście od 3 kilometra grupa rozciągnęła się na tyle, że można było zacząć się ścigać.

Uczestnicy biegu w miejscu startu. Na drugim planie podbieg, od którego rozpocznie się bieg.

Plan na bieg był następujący: trzymam w miarę równomierne tempo, unikam niepotrzebnego podpalania się i konsekwentnie wyprzedzam kolejnych zawodników. Pierwsze 10 km pokazało, że przyjęty plan sprawdza się rewelacyjnie. Dzięki temu, że unikałem rwania tempa, czułem się świeży i gotowy do walki na drugiej połowie trasy. Na 11 kilometrze przygotowany został punkt odżywczy. Kusił mnie krem z pomidorów, ale szkoda mi było cennych sekund. Z bólem serca oraz cieknącą śliną postanowiłem, że nie zatrzymuje się i biegnę dalej.

Zbliżając się do 16 km przygotowywałem się mentalnie do podbiegów na zielonym szlaku. Doskonale wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Prosta kalkulacja pokazuje, że w tym miejscu minęło ¾ trasy. Wydawać się może, że na kolejnych 5 kilometrach już nic nie może się zdarzyć. A to właśnie tutaj rozpoczyna się prawdziwa zabawa. Na tym odcinku znajduje się kilka podbiegów i zbiegów. Ich charakterystyczną cechą jest to, że nie są one specjalnie długie. Ale za to są cholernie strome.

Podczas treningów pokonałem ten odcinek kilka razy, więc wiedziałem co mnie czeka oraz jak rozłożyć siły. Do tej pory każde podniesienie rękawic kończyło się zwycięstwem zielonego szlaku. Tym razem było trochę lepiej. Nie powiem, że wygrałem, ale chociaż nie było KO.

Po pokonaniu najgorszego rozpocząłem finisz. Jednak w tym momencie stało się coś, co pokrzyżowało moje plany na ukończenie biegu w blasku chwały. Po ostatnim zbiegu złapały mnie skurcze łydek. Początkowo próbowałem jakoś je rozbiegać, ale po kilkudziesięciu metrach odcinało mi nogi. Rozciąganie również za wiele nie pomogło. Dlatego ostatnie dwa kilometry pokonałem metodą Gallowaya. Tak się trafiło, że biegnącym za mną osobom prawdopodobnie również nie było lekko. Dzięki temu, pomimo mojego tragicznego tempa, na końcówce minęły mnie chyba tylko dwie osoby.

Ostatecznie zameldowałem się na mecie po 02:21:30, zajmując 93 miejsce (na 285 startujących). W moim przypadku wynik wskazuje na progres, bo jeszcze 3-4 miesiące temu ciężko mi było wskoczyć do pierwszej połowy tabeli. Zresztą, co tu dużo gadać – do biegania wróciłem w sierpniu, więc jeszcze przyjdzie czas na robienie wyników.

Autor na mecie. Na szyi ma medal ukończenia biegu.

Za linią mety na uczestników biegu czekała prawdziwa uczta. Ja skorzystałem z tradycyjnej opcji, czyli kiełbaski, ogniska i piwa. Ale karta dań była dużo bardziej wyszukana. Przy tej okazji muszę przyznać, że pod względem organizacyjnym TUT to zdecydowanie czołówka. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony pakietem startowym, w skład którego wchodził numer startowy i….. tyle. Zero ulotek, marnej jakości technicznych koszulek i tego typu gadżetów. Na pochwałę zasługuje również przygotowanie trasy oraz fantastyczna robota, wykonana przez wolontariuszy. No i wspomniane wyżej miasteczko, w którym zlokalizowana była meta biegu. Całość składa się na naprawdę rewelacyjną imprezę. Dlatego coś mi podpowiada, że wrócę tu za rok. A na jaki dystans? Czas pokaże…

Wyniki TUT 2020

Film z trasy autorstwa GoCarlo