Idziemy na plac zabaw, czyli sztuka kompromisu

Olek i tata podczas leśnego spaceru

Obudził nas piękny, sobotni poranek. Od razu pomyślałem, że warto wykorzystać ten wspaniały dzień i wyskoczyć z Olkiem na spacer. Tylko wystąpił mały problem. Mianowicie syn, w przeciwieństwie do taty, średnio lubi „bezsensowne” wędrówki po lesie. Wyjście na plac zabaw, czy kopanie piłki na boisku – to jest coś. A długie spacery? Nuda!

Więc w jaki sposób pogodzić potrzeby syna i taty? To proste – można iść na oddalony o 500 metrów plac zabaw trochę dłuższą trasą. Delikatnie dłuższą, bo liczącą ponad 5500 metrów. Oczywiście nie zdradziłem Olkowi mojego chytrego planu. Pierwszy kilometr poszedł nam całkiem sprawnie. Ale synek należy raczej do tych ogarniętych, więc szybko zorientował się, że coś tutaj nie gra. W rezultacie, przez kolejne 4,5 km, chyba z 100000 razy odpowiadałem na pytanie „Kiedy będzie ten plac?”. Tak, wiem – dzieci wymagają cierpliwości…. 😉

Olek pokazuje na znajdujące się między drzewami mrowisko.
Po drodze podglądaliśmy życie mieszkańców lasu
Olek wspina się na górkę. W rękach trzyma kije.
Jak to w TPK – nie obyło się bez wspinaczki
Olek przeskakuje przez leżące drzewo.
Były również skoki przez przeszkody…
Olek grzebie patykiem w kałuży.
…oraz łowienie ryb w kałuży
Olek wskazuje palcem na stojący wśród drzew szałas.
Odkryliśmy dom Leśnych Ludzi
Zdjęcie portretowe uśmiechniętego Olka.
Uśmiech na twarzy dziecka 🙂
Uśmiechnięty Olek i tata.
Było super!