Jazda w grupie – pierwsze koty za płoty

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Grupa dwudziestu kolarzy jedzie szosą z prędkością 35 km/h. Kolejne pary dzieli odległość koła. W pewnym momencie na drodze pojawia się ogromna dziura. Pierwsza para, bez najmniejszego ostrzeżenia, daje po hamulcach. Efekt? Wszyscy leżą. W najlepszym wypadku skończy się na otarciach i zniszczeniu rowerów. Jednak często bywa gorzej i udział w kraksie skutkuje wielomiesięcznym leczeniem kontuzji.

Z tego, co wnioskuję po lekturze facebookowych grup kolarskich oraz relacji uczestników wyścigów i ustawek rowerowych, tego typu incydentów jest sporo. Czy da się całkowicie wyeliminować ryzyko kraksy? Pewnie nie. Ale można je zminimalizować ucząc się zasad, obowiązujących podczas jazdy w grupie.

Czy Was tego nauczę? Przykro mi, ale nie. Moja przygoda z rowerem rozpoczęła się wiele lat temu. Bywały takie lata, że robiłem rocznie ponad 10 tysięcy kilometrów. Jednak były to głównie wypady solo, jazdy MTB oraz wyjazdy turystyczne. W konsekwencji moje doświadczenie w jeździe w grupie jest praktycznie zerowe.

Przyznaję, choć uwielbiam jazdę w samotności, to czasami mam ochotę pojeździć w stadzie. Jednak zdaję sobie sprawę, że jazda z innymi wymaga pewnych umiejętności. Dlatego w trosce o własne bezpieczeństwo, jak i bezpieczeństwo innych, postanowiłem nauczyć się zasad jazdy w grupie.

Pierwsze co, to przejrzałem kilka filmików na YouTube. Wiele z nich to świetne materiały, z których można się naprawdę sporo dowiedzieć. Jednak najlepszym sposobem na naukę jest praktyka. A gdzie można nabyć praktyki? Podczas treningów kolarskich dla początkujących! Jestem przekonany, że w niemal każdym większym (często również w mniejszym) mieście znajdziecie treningi/ustawki dla początkujących. Poszukajcie na portalach społecznościowych lokalnych grup kolarskich. Często takie treningi organizują sklepy rowerowe. Ja zdecydowałem się na udział w treningu organizowanym przez Babskie Kręcenie.

W umówionym miejscu spotkania okazało się, że treningi Babskiego Kręcenia nie są tylko dla bab – chłopy też były. Ufff, kamień spadł mi z serca. Zanim rozpoczęliśmy wspólną jazdę, Ania – prowadząca zajęcia, przedstawiła nam podstawy podstaw. Było tego zaledwie tyle, żebyśmy dojechali w jednym kawałów do stadionu w Letnicy. Tam miała odbyć się praktyczna część zajęć.

Uczestnicy treningu przed stadionem w Letnicy.
Fot. Sylwia Rogiewicz

Po dojechaniu na miejsce, ustawiliśmy się dwójkami i ruszyliśmy na kilkadziesiąt rund wokół gdańskiego stadionu. Już pierwsze metry pokazały, że dla części uczestników sama szybka jazda w grupie oraz małe odległości pomiędzy kolarzami stanowią mentalną barierę. Na szczęście z każdym okrążeniem osoby te przełamywały strach i nabierały pewności. Dzięki temu jazda grupy stawała się płynniejszą.

Przez pierwsze kilka kółek jechałem w drugiej parze. Dzięki temu miałem doskonałą okazję, żeby nauczyć się podstawowych znaków, takich jak przeszkoda, czy też wiadomość o obiekcie do wyminięcia. W pewnym momencie przyszedł czas na zmianę i wylądowałem na początku grupy. Teraz to ja brałem wiatr na klatę, trzymałem tempo, wyłapywałem zagrożenia i informowałem o nich pozostałych członków grupy. No i cały czas musiałem pamiętać, żeby nie hamować.

Jednak jak ważne jest przekazywanie sygnałów pozostałym kolarzom dostrzegłem dopiero, kiedy znalałam się na końcu grupy. Szybko zorientowałem się, że jedyne co widzę z przodu, to plecy koleżanki/kolegi. Uwierzcie mi – przy kilkudziesięcio centymetrowej odległości pomiędzy poszczególnymi dwójkami, nie ma szans, żeby zauważyć dziurę w drodze, czy też wbiegające na ulicę dziecko. Jeśli osoby z przodu nie dadzą Wam znać o przeszkodach, o tym, że trzeba coś lub kogoś wyminąć, a zwłaszcza o tym, że hamują to może być nieciekawie. Wniosek? Jazda w grupie wymaga koncentracji oraz wzajemnego zaufania. Bez tego kraksa niemal pewna.

Po kilku kilometrach wokół stadionu pojechaliśmy całą grupą na Westerplatte. Ruch był spokojny, więc mogliśmy bez stresu przećwiczyć nowe umiejętności. Po krótkim odpoczynku wróciliśmy do centrum Gdańska. Część grupy udała się na miejsce startu. My natomiast pojechaliśmy na sesję foto 🙂

Uczestnicy treningu na Westerplatte.
Fot. Sylwia Rogiewicz

Czy po tym treningu zostałem królem peletonu? Niestety nie. Przede mną jeszcze długa droga i godziny praktyki. Ale dzięki treningowi wiem, z czym to się je. Wiem również, że odpowiednie umiejętności są niezwykle ważne i nie ma co pchać się na ustawki z lokalnymi harpaganami. I nie chodzi tylko o poziom wytrenowania, ale również o pewne nawyki, które trzeba sobie wyrobić. Dlatego zachęcam mniej doświadczonych do udziału w treningach dla początkujących. Na szybką jazdę w grupie przyjdzie czas.