Niebieskim szlakiem przez Kaszubskie Bieszczady
22 czerwca 2021
Prawie 120 km, z czego 70 w wymagającym terenie, 1300 metrów przewyższeń, wspaniałe lasy, pola i jeziora – takie atrakcje spotkały mnie podczas rowerowego wypadu do Wejherowa. Większą część trasy pokonałem niebieskim szlakiem rowerowym. Może nie jest to najprostszy szlak, ale zdecydowanie warto go pokonać.
Miało być zupełnie inaczej. Tego dnia planowałem dłuższy wypad na Żuławy. Jednak rano okazało się, że mocno wieje. A wiatr na Żuławach to zło. Spoglądając na mapę tych rejonów można stwierdzić, że jazda przez nie, to bułka z masłem. Bo co może być trudnego w poruszaniu się po terenach płaskich jak lotnisko? Jednak profil wysokościowy zaplanowanej trasy może okazać się mylący. Ogromne, otwarte przestrzenie powodują, że jak porządnie zawieje, to może być trudniej, niż na kaszubskich wzgórzach. A jakoś tego ranka nie miałem ochoty na walkę z wiatrem.
Po krótkim namyśle zdecydowałem się na coś zupełnie odmiennego. Rower szosowy zastąpiłem MTB, a płaskie trasy Żuław Wiślanych zamieniłem na pagórkowaty szlak niebieskim, biegnący z Gdańska do Wejherowa. Śmiałkowie, decydujący się na wycieczkę tym szlakiem szybko przekonają się, że nad morzem nie zawsze jest płasko. No ok, może nie jest tak tragicznie, ale w przeciwieństwie do większości szlaków, niebieski wymaga pewnej wprawy, mocnej nogi oraz roweru przystosowanego do jazdy w terenie. Z pewnością nie jest to propozycja dla niedzielnych rowerzystów na rowerach miejskich.
Szlak przebiega przez Kaszubskie Bieszczady. W głównej mierze są to leśne ścieżki, ale zdarzają się również polne szutry oraz krótkie odcinki asfaltowe. Samo spojrzenie na profil wysokościowy daje obraz tego, co nas czeka. Na odcinku 70 km suma podjazdów wynosi ok. 1000 metrów. A to całkiem sporo, jak na płaskie, nadmorskie tereny. Jeśli chodzi o nawierzchnię, po której się przemieszczamy, to zdecydowanie wskazany jest rower przeznaczony do jazdy w terenie. Osobiście zalecam rower MTB. Co prawda gravel, przełaj czy rower crossowy poradzi sobie z większą częścią trasy. Jednak jest sporo piaszczystych odcinków, zdarzają się również korzenie, więc zdecydowanie najlepiej jest pokonać szlak rowerem górskim.
Jeśli chodzi o przebieg szlaku, to jeszcze kilka lat temu opisałbym Wam go kilometr po kilometrze. Jednak w dobie wszechobecnych GPS-ów nie ma takiej potrzeby. Na dalszy plan schodzi także jakość oznakowania szlaku. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się na pokonanie szlaku kierując się samymi oznaczeniami, to nie jest tragicznie, ale trzeba być czujnym.
Szukacie atrakcji na szlaku? Znajdziecie ich mnóstwo! Trasa została wytyczona przez urokliwe, leśne tereny. Po drodze jest kilka dłuższych podjazdów, więc przyda się para w nogach. Ale jak są podjazdy, to i muszą być zjazdy. I są – więc można trochę odsapnąć. Odpocząć można nie tylko mknąc w dół, ale również podczas przerwy nad jednym z kilku mijanych jezior.
Z pewnością warto zatrzymać się na chwilę w samym Wejherowie. Ja skorzystałem i zatrzymałem się na kawę i ciasto. Jeżeli nie byliście jeszcze w Wejherowie, to poza kawiarnią warto zobaczyć wejherowskie zabytki, a przede wszystkim Kalwarię Wejherowską. Podsumowując, szlak niebieski to kwintesencja wszystkiego tego, co najlepsze na kaszubskich szlakach.
Wejherowo może być ostatnim odcinkiem trasy, ale nie musi. Dla tych, co po 70 kilometrach w pagórkowatym terenie mają kręcenia po dziurki w nosie, rozwiązaniem może być pociąg. Można też pojechać niebieskim szlakiem do Lęborka (będą górki). Ja natomiast zdecydowałem się na powrót rowerem do Gdańska.
Oznaczało to pokonanie kolejnych 50 kilometrów. Jednak odcinek ten był skrajnie różny od tego, co spotkało mnie podczas pierwszego etapu. Praktycznie całą drogę było płasko. Do Gdyni jechałem przez wytyczone szlaki rowerowe, biegnące przez asfaltowe odcinki, na których ruch samochodowy praktycznie nie istniał.
Gdynię i Sopot przejechałem jadąc przez miejskie drogi rowerowe. Po przekroczeniu granicy Gdańska i Sopotu pozostało mi tylko dostać się na gdański Niedźwiednik. Czyli jak zwykle – pod górę. Jednak mimo ponad stówy w nogach, podjazd ulicą Bytowską poszedł gładko. Pozostał już tylko krótki odcinek przez las i po 120 km byłem w domu.