Rowerem do Krynicy Morskiej
26 września 2020

Prawie 140 km rowerem przez Żuławy Wiślane oraz Mierzeję Wiślaną. Po drodze piękne widoki, wspaniała przyroda, przeprawa promowa oraz pyszna kawa. Tak w skrócie można opisać moją wycieczkę rowerową do Krynicy Morskiej.
Pomysł na wycieczkę rowerową do Krynicy Morskiej towarzyszył mi już dłuższy czas. Ale jak to w życiu bywa, zawsze coś wypadało. Tym razem było inaczej. Z racji tego, że jestem w środku urlopu, łatwiej mi było wygospodarować dzień na przygody. Więc zapadła decyzja – jadę na kawę do Krynicy Morskiej.
Pierwsze kilometry to przejazd przez miasto. Pewnie gdybym był turystą, to byłbym zachwycony możliwością podziwiania uroków Gdańska. Jednak turystą nie jestem i każdy przejazd przez miasto jest dla mnie jak droga przez mękę. I nie mam na myśli kiepskiej infrastruktury rowerowej, bo ta gdańska jest jedną z najlepszych w Polsce. Po prostu nie czuję klimatu jazdy rowerem po mieście, czekania na światłach oraz mijania się z hulajnogami.
Na szczęście po kilku kilometrach znalazłem się na drodze rowerowej R10. Pierwszy przystanek miałem w Sobieszewie. Był to odpoczynek nieplanowany – trafiłem na podniesienie mostu zwodzonego. Na szczęście statków nie było dużo, więc cała operacja podniesienia i opuszczenia mostu zajęła dosłownie kilka minut.


Kolejny etap to przejazd przez Wyspę Sobieszewską do Świbna, w którym znajduje się przeprawa promowa. Przez cały ten odcinek poprowadzona jest droga rowerowa, więc można pokonać go bezpiecznie, bez konieczności oglądania się na przejeżdżające samochody.
W Świbnie zaliczyłem kolejny dłuższy postój. Niestety, trafiłem na moment, w którym prom był po drugiej stronie Wisły. Powrót promu na „mój” brzeg oraz jego rozładunek i załadunek zajął kilkanaście minut. Kolejne kilka minut to przeprawa przez Wisłę. Po jakiś 20 minutach znalazłem się po drugiej stronie rzeki i mogłem kontynuować podróż.


Praktycznie cały trasę na odcinku Mikoszewo – Krynica Morska pokonałem jadąc drogą numer 501. Jest to taka typowa polska asfaltówka – generalnie jest ok, ale jest też trochę dziur. W sezonie jest na niej tłoczno, ale we wrześniu da się przeżyć. Jednak warto wspomnieć, że istnieje dużo lepsza alternatywa, czyli rowerowy szlak R10, który ciągnie się aż do granicy państwa w miejscowości Piaski. Jest to taka swoista szutrowa autostrada, biegnąca przez wydmy Mierzei Wiślanej. Są również odcinki poprowadzone wzdłuż brzegu Zatoki Gdańskiej. Niektórzy twierdzą, że jest to jedna z najpiękniejszych tras rowerowych w Polsce, więc zdecydowanie warto. Jednak jej szutrowy charakter sprawia, że średnio nadaje się na rower szosowy. Podobno na moich oponach 32C da się przejechać bez problemu. Jednak są to moje początki z rowerem szosowym i dla mnie opony w rozmiarze 32C są nadal ekstremalnie wąskie. Dlatego zdecydowałem się na pewną opcję, czyli asfalt. Zainteresowanych ładniejszą trasą przez Mierzeję Wiślaną, czyli szlakiem R10, odsyłam do opisu znajdującego się na stronie mtb-xc.pl.
Ok. 13:30 dojechałem do Krynicy Morskiej. Pierwsza myśl po przekroczeniu granicy tej miejscowości – ale tu pusto. Aż trudno uwierzyć, że miesiąc wcześniej nie było gdzie włożyć palca. Specyfika nadmorskich miejscowości jest tak, że we wrześniu zamierają. Praktycznie na całym wybrzeżu można spotkać zabite dechami knajpy oraz zamknięte punkty handlowe. W Krynicy widok był podobny. Na szczęście knajp nie pozamykali, więc było gdzie wypić kawę i zjeść obiad.

Po uzupełnieniu kalorii i odzyskaniu energii wyruszyłem w drogę powrotną. Do Mikoszewa jechałem tą samą trasą, co w drugą stronę, więc nie ma co się rozpisywać. Po pokonaniu przeprawy promowej dokonałem małej modyfikacji i skręciłem w stronę Przegaliny, a następnie wzdłuż Martwej Wisły dojechałem do Sobieszewa. Po przekroczeniu mostu zwodzonego nie pojechałem drogą R10, a kontynuowałem jazdę wzdłuż Martwej Wisły. I tak oto znalazłem się w Gdańsku. Pozostało mi jeszcze przejechać przez miasto i po 138,5 km trasy dotarłem do domu.
Wycieczkę mogę uznać za udaną. Trafiłem na wspaniałą pogodę, a sama trasa była bardzo przyjemna. Ponadto była to dobra okazja do przetestowania nowego roweru. Ostatni zdecydowałem się na zakup nowej zabawki. Początkowo celowałem w rower typu gravel, ale ostateczne zdecydowałem się na rower Giant Contend AR 2. To taka szosówka, która ma większy prześwit, umożliwiający zastosowanie opon w rozmiarze 38C. Jej charakter został trafnie zdefiniowany podczas testu przeprowadzonego przez portal bikeworld.pl:
Contend AR 2 to model wielozadaniowy i tylko od przyszłego właściciela zależeć będzie, w jakim środowisku odnajdzie się najlepiej – może to być szosa, może być to gravel, może być w końcu rower przygodowy, towarzysz bikepackingowych włóczęg czy całkiem prozaicznych dojazdów do pracy.
Muszę przyznać, że jazda rowerem szosowym w porównaniu do MTB to zupełnie inna bajka. Nigdy wcześniej pokonanie prawie 140 km nie przyszło mi z taką łatwością. Więc myślę, że rower ten będzie super towarzyszem na dłuższe wycieczki.
