Rowerowa przygoda na Wyspie Sobieszewskiej

Olek jedzie na rowerze po leśnej ścieżce.

Olek swoją przygodę z „poważnym” rowerem rozpoczął w kwietniu. W ciągu kilku tygodni zrobił ogromne postępy, więc jakiś czas temu zabrałem go na kilkukilometrową wycieczkę po Trójmiejski Parku Krajobrazowym. Pomimo tego, że teren TPK nie należy do najłatwiejszych, poradził sobie doskonalne. Jednak niektóre podjazdy wymagały mojej pomocy. Stąd też pomysł na zorganizowanie podobnej wycieczki. Tym razem postawiliśmy na mniej wymagający teren. Tak znaleźliśmy się na Wyspie Sobieszewskiej.

Pomysł na wycieczkę był następujący – pokonujemy ok. 10 km (ja biegnę, Olek jedzie na rowerze), po drodze zatrzymujemy się na krótkie plażowanie, a naszą „wyprawę” kończymy obiadem. Wszystko było zaplanowane od A do Z. Jednak tuż przed startem popełniłem podręcznikowy błąd – wspomniałem Olkowi o kąpieli w morzu. W tym momencie synek kolejny raz dał mi do zrozumienia, że cele rodziców nie zawsze są zbieżne z celami dzieci. Już po kilku metrach jazdy spytał, czy daleko jeszcze do plaży. Oczywiście, jak to dziecko, pytanie powtarzał co 100 metrów. Do tego dodawał jeszcze motywujące teksty, że daleko, nogi bolą, pić się chce i musi koniecznie odpocząć.

Uśmiechnięty Olek jedzie na rowerze po leśnej drodze.
Autor z synem. Chłopiec siedzi na rowerze, tata stoi.

Każdy rodzic wie, że w takich sytuacjach w pewnym momencie dochodzi się do ściany i ktoś musi odpuścić. A nie zawsze kończy się to pokojowym kompromisem. Dlatego myśląc o radości dziecka, ale również o swoim komforcie psychicznym poddałem się i wybrałem jak najkrótszą drogę na plażę. W ten oto sposób nasza trasa w jedną stronę skróciła się z planowanych 5 km do trochę ponad 2 km.

Olek stoi pod drzewem, znajdującym się na skraju plaży. O drzewo oparty jest rowerek chłopca.
Plaża.

Warunki do plażowania były rewelacyjne. Wiatr przepędził poranne chmury, więc mogliśmy liczyć na dużą dawkę słońca. A co najważniejsze, całą plażę mieliśmy tylko dla siebie. Po prawie dwóch godzinach wspólnej zabawy ruszyliśmy w drogę powrotną. Pomyślałem sobie, że jak już chłopak wyhasał się, to może uda się przemycić klika dodatkowych kilometrów i zbliżymy się do planowanych 10 km. W tym momencie Olek zapytał, czy daleko do restauracji. I wszystko stało się jasne. Zdałem sobie sprawę, że nie ma szans na dłuższą wycieczkę i trzeba wracać tą samą drogą na parking, a następnie na obiad.

Zdjęcia Olka z tatą. W tle las.

Podsumowując wycieczkę muszę stwierdzić, że było super. Co prawda nie udało się zrealizować założonego planu, ale zabawa była przednia. No i kolejny raz przypomniałem sobie, że planując aktywność fizyczną z małym dzieckiem, musimy patrzeć na jego potrzeby. Chyba każdy ojciec marzy po cichu o wspólny przygodach ze swoją pociechą. Jednak prawda jest taka, że dzieci są różne – nie wszystkie mają chęć pokonywania długich dystansów, część z nich szybko się nudzi i potrzebuje dodatkowych atrakcji, a niektóre po prostu nie podzielają zainteresowań rodziców. I często trzeba odpuścić, bo można dziecko zniechęcić.